Cicha23 - ślub plenerowy i wesele w stajni - Ania i Krzysiek
Cisza przed burzą. Tak jak lubię.
Cicha23 jeszcze stoi, deski nie drżą, do Warszawy nie dochodzą dzikie krzyki.
Brzmi jak początek thrillera albo nieziemsko dobrej zabawy, prawda?
No ale zacznijmy od początku!
Przygotowania w drewnianym domku.
Na miejsce trafiłam przed południem. 3 września, a słońce grzeje jak na włoskich uliczkach, w środku sezony. Cała atmosfera niczym nie przypomina zgiełku przed ślubem, gdzie Panna Młoda szuka prawego buta na 10 minut przed ceremonią. Aż szczerze zaczęłam się zastanawiać czy dobrze trafiłam.
Zza rogu wyłaniają się Ania i Krzysiek, nieśpiesznie spacerując w stronę małego, drewnianego domku, który za chwile będzie pachniał perfumami i wybrzmiewał śmiechem.
Ania, niestandardowa panna młoda, przygotowuje się. Roześmiana, rozemocjonowana, ale nie zestresowana. Z pięknymi, krótki włosami i makijażem stworzonym przez Różę.
Sukienka od (suknia) powiewa i lśni na tarasie za domkiem. W środku leje się wino, pojawiają się nowe foty z Instaxa.
Krzysiek, na pozór spokojny, jak burza. Relaksuje się na ganku, a zaraz żwawo ubiera w beżowy garnitur od Bytom i dopina szczegóły.
Co raz więcej się dzieje, wiatr emocji przybiera na sile. TO ZARAZ!
Ceremonia plenerowa na polanie.
Ja fotograf z Olsztyna, reportaż niby pod Warszawą, a tak naprawdę jak w Toskani. Rękoma dziewczyn z pracowni Hibiskus udekorowana polana już czeka na wszystkich gości. Długo nie musi.
Ponad 100 uśmiechów, ponad 200 rąk wita Parę Młodą.
30 minut wyznań miłości, wymiany spojrzeń, a finalnie także obrączek.
Miłość trzeba celebrować!
Zanim okolice dojdą najlepsze dźwięki tego wieczoru, pierwszeństwo mają szepty do ucha i czułe spojrzenia.
Nawet najmniejsza chwila w trakcie wesela jest dobra na sesję w dniu ślubu.
Wtedy gdy emocje są naturalne, kiedy nic nie jest wymuszone.
Wesele w stajni Cicha23
Burze czas zacząć. Deski idą w ruch, szampan pojawia się na stołach i na parkiecie.
Ręce i nogi szaleję w rytm muzyki zapodanej przez Filipa z teamu Panowie od Muzyki.
Krzysztof szybuje pod samo sklepienie stodoły, a okrzyk Ani do piosenki Chylińskiej słyszę na drugim końcu stodoły.
Tak wygląda burza, w której środku uwielbiam być, a która na pewno nie była by tak spektakularna bez ogarnięcia Agnieszki – Aga jesteś mistrzem!
Jestem wdzięczna, dziękuję wszystkim, którzy tworzyli ten dzień:
Podobała się Wam ta historia ? Napiszcie do mnie i porozmawiajmy o tym jak będzie wyglądała Wasza i czy parkiet to wytrzyma ?.
Piękny ślub w Górach Świętokrzyskich - Marzena i Michał
Do Nowej Słupii przyjechaliśmy dzień wcześniej. Cały wyjazd oprócz wiadomego celu – reportażu z najlepszego wesela jakie Góry Świętokrzyskie widziały – miał też dać mi i mojemu P. czas na odpoczynek i zwiedzanie. Na spokojnie miałam chwilę na poznanie okolicy i zobaczenie, gdzie następnego dnia mnie nogi poniosą.
Cisza przed burzą – przygotowania
Z samego rana odsłoniłam firany w pokoju i pierwsze co zobaczyłam to piękny widok na góry. Otworzyłam okno, wzięłam głęboki wdech górskiego powietrza i tak pełna chęci i energii ruszyłam do Marzeny i Michała.
No właśnie – M&M to główni bohaterowie dzisiejszej historii. Marzena napisała do mnie z polecenia mojego, dobrego znajomego Przemka Grabowskiego. (Przemek dzięki Ci, że miałeś zajęty termin inaczej nie poznałabym tych zajebistych ludzi!). Kameralne wesele, 60 osób, wszystko w formacie slow wedding. Czego chcieć więcej ?
W drodze miałam trochę stresa bo zazwyczaj widzę się z parami przed reportażem, możemy się opatrzyć, poznać, a tym razem Marzenę i Michała miałam poznać dopiero na miejscu. Stres był bo kiedyś na ślubie już miałam okazję zostać wkręcona przez Pana Młodego, który miał bliźniaka. Nie powiem, w punkt, a ja klasycznie połknęłam haczyk 😀
Na szczęście przed hotelem od razu dostrzegłam piękną blondynkę – Marzenę – stres uciekł, a ja z ogromnym uśmiechem wpadłam w wir zdjęć i rozmowy. Chwilę później miałam okazję poznać Michała – przystojny, w okularach i uśmiechem 10/10. “Ludzie z Twojej planety, do tego jak z okładki Vogue. Aga no masz szczęście!” – pomyślałam po cichu (bo myśleć można też głośno, ale o tym kiedy indziej 😉 ).
Ślub w Opactwie na Łysej Górze
Łysa Góra. Kiedyś miejsce sabatów czarownic i wiedźm, a dziś znajduje się tam Bazylika, która jest wpisana do rejestru Pomników Historii. Zdecydowanie w takim miejscu nie miałam okazji fotografować, a na pewno nigdy nie wchodziłam pieszo na wysokość 595 m n.p.m., żeby uwiecznić ślub!
Sanktuarium mimo wielu podpaleń i zniszczeń, teraz, pięknie odnowione, wygląda jak mała cząstka Włoch. Beżowe barwy, marmurowe podłogi i elementy w stylu późnego gotyku oraz baroku składają się na widok zapierający dech w piersiach.
Wśród tych pięknych sklepień za chwilę Marzena i Michał powiedzą sobie tak.
Wesele w Świętokrzyskim Dworze w Wólce Milanowskiej
Czas na wesele!
Piękna oranżeria położona pośród Świętokrzyskich Gór, slow wedding, takie przyjęcie jakie sobie wymarzyli. Tutaj nie było planu odmierzonego co do minuty, nie było stresu i pośpiechu, a mimo wszystko było najpiękniej. Moje miejsce było pośród wszystkich gości, mogłam się poczuć jak w rodzinie, a dzięki temu żyć wszystkimi emocjami. No błagam Was, czy widzieliście kiedyś Parę Młodą, która prosi fotografa, żeby też trochę zjadł, pobawił się ? No ja tak! Marzenka i Michał to złoci ludzie!
Takie mieli zamierzenie – zero spiny!
Czy był DJ ? NIE! Czy był ogień na parkiecie ? TAK! Watch it, feel it!
Plener poślubny na górze Miedziance
Po weselu każdy potrzebował odpoczynku, nie miałam sumienia ściągać M&M na plener dnia następnego bo już po samych wiadomościach od Marzeny na Insta dało się wyczuć, że to była dooooooobra impreza!
Dzięki temu miałam jeszcze trochę czasu na research i znalezienie idealnego miejsca. Nie lada wyzwanie zaskoczyć piękną miejscówką Pannę Młodą urodzoną w górach, przecież mieszkała tu tyle lat i pewnie każdy zakątek zna jak własną kieszeń.
Uwaga, mały spoiler! Udało mi się!
Jest takie urokliwe miejsce, gdzie ma się wrażenie, że cywilizacja tam jeszcze nie trafiła. Jedna góra, a trzy szczyty. Mowa o górze Miedziance. Ta piękna miejscówka do momentu pleneru była dla M&M tajemnicą, więc tym bardziej byłam zachwycona, że zabiorę ich w tak urokliwe miejsce.
W poniedziałek od rana ustalaliśmy plan. Co, kiedy, gdzie, znaki dymne, po których będziemy wiedzieć gdzie jechać bo określenie punktu spotkania na górze jest.. dosyć ciężkie 😉
No i tym sposobem jedziemy na sesję przy zachodzie słońca. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że całe niebo pokryły chmury i o słońcu można było zapomnieć. Czy zawróciliśmy ? Jak mantrę powtarzałam po drodze, w rozmowie z Marzeną i Michałem, że jedziemy dalej i będzie wszystko dobrze, jeszcze słońce zaświeci.
Na górę prowadził szlak przez krzaki, wypełniony pułapkami z małych zapadlisk. Trudno nazwać go szlakiem, to raczej droga wydeptana przez innych wariatów, takich jak my. Przez cały czas chmury nie ruszały się nawet na milimetr, a wiatr hulał jak kieleckim. Na miejscu moich bohaterów opowieści stwierdziła bym, że jestem wariatką i zawróciła, a oni (razem z niezastąpioną pomocą, którą zobaczycie na zdjęciach 🙂 ) szli dalej ze mną. Zobaczcie niżej jak skończyła się nasza wędrówka.
M&M dziękuję za tą przygodę i zaufanie. Liczę na to, a właściwie to wiem, że jeszcze się spotkamy i zrobimy coś równie fantastycznego.
Podobała się Wam ta historia ? Napiszcie do mnie i porozmawiajmy o tym jak będzie wyglądała Wasza. Obiecuję, że dla Was też wyczaruję słońce :).
Rustykalne wesele w Kalinówce - Ola i Mati
Jak pisze w jednej z opinii Mateusz, to on i Ola znaleźli mnie przypadkiem w otchłaniach internetu ale wiedzieli od razu, ze to dobry traf. Od samego początku nadawaliśmy na tych samych falach. Wiedziałam, że to ludzie z takim samym flow jak ja i z tej współpracy musi wyjść sztosowy reportaż, nie ma innej opcji.
Przygotowania
Cała historia zaczyna się w Gdańsku, w mieszkaniu Oli. Wchodząc do klatki moich uszu już dobiega dźwięk podekscytowanego szczeku. Pukam, otwieram drzwi, a wspomniany szczek ma cudowny słodki pyszczek i piękne małe łapki. Parę kroków dalej, w salonie, dzieje już się magia. Makijaż, fryzura, opowieści Oli rodziców o ich ślubie (pechem ze swojego dnia ślubu mogliby obdarować pół wioski, a mimo to szczęśliwie są razem – to musi być miłość!).
U Mateusza, zdecydowanie spokojniej. Zero stresu, świadek przygotowuje się jeszcze do zdjęć, a Mati sprawdza czy wszystko do ślubu ma już ogarnięte. W między czasie miałam chwilę na pooglądanie zdjęć na ścianach pokoju, a wśród nich najbardziej spodobała mi się ramka pełna Instaxów i zdjęcie z zaręczyn Oli i Mateusza w trakcie podróży.

















Ślub i wesele w Kalinówce
Wspominałam już, że ślub się nie odbył ? W zaplanowanym terminie faktycznie się nie odbył, ale 16.08 należał do nich!
Zresztą każda para, która wybiera 16 sierpnia na datę ślubu czy początku związku ma szczęście murowane. Razem z moim narzeczonym jesteśmy ze sobą od gimnazjum i to właśnie w dzień ślubu Oli i Mateusza mieliśmy 10 rocznicę. Czy choć przez chwilę żałowałam, że fotografuję ślub, a nie świętuję swój dzień ? Ani chwili! Takiej imprezy na rocznicę jeszcze nikt nie miał! Także innej opcji nie ma, szczęścia dla Oli i Matiego jest murowane – szesnasty sierpnia to gwarantuje.





































































Podobała się Wam ta historia ? Napiszcie do mnie i porozmawiajmy o tym jak będzie wyglądała Wasza.
Sesja plenerowa w Zazdrości
W podróż tą cudowną ścieżką porwałam Agatę i Michała. Niedawno upieczonych narzeczonych, dla których, jak zobaczycie, nie ma świata poza tą druga osobą. Zawsze powtarzam parom, żeby nie zwracały na mnie uwagi tylko skupiły swoją uwagę na sobie – tutaj to było zupełnie niepotrzebne. Czułe gesty Michała, wiatr rozwiewający włosy Agaty – historia pisała się sama.






















Podobała się Wam ta historia ? Napiszcie do mnie i porozmawiajmy o tym jak będzie wyglądała Wasza.